Jeszcze godzinę temu byłam pewna, że albo mnie katar wykończy albo maruda Miki. Tak jak był dzisiaj marudny to całe swoje siedem miesięcy nie był. Widocznie trening ćwiczy mistrza i wraz z rozpoczęciem ósmego miesiąca życia wskoczył na wyższy level. Na dodatek okazało się, że ma gorączkę. Dostał lek i gorączka minęła, a marudzenie niestety nie. Jako, że straszna ze mnie panikara wysłałam męża z Mikim do lekarza. Co zrobił mój syn? Swoim starym zwyczajem chwilę przed wizytą zrobił się z niego aniołek. Wizyta się odbyła, z synek wszystko ok, tylko na wszelki wypadek zlecono badanie moczu.
A, i jeszcze jedno: zębów na razie nie będzie.
Teraz wysłałam chłopaków na spacer, a ja będę sobie cierpieć w samotności.